Katherine uniosła brew. Nie
zdziwiła się, że Alice organizuje imprezę. Zaniepokoił ją fakt, że odbędzie się
w Nowym Orleanie. Pierce bywała tam kilka razy. Podobało jej się tam i to
bardzo. Co noc impreza, dobra zabawa i alkohol, nie tak jak w Mystic Falls. Tu
organizują bale szkolne i czasem jakieś imprezy w Mystic Grillu. Nie było to
jednak to samo.
- Czemu w Nowym Orleanie?
Klaus wzruszył ramionami.
- Nie wiem, ale powinniśmy
tam pójść. Powinnaś poznać Marcela.
Kath nie miała okazji jeszcze go poznać. Kiedy przebywała w
Nowym Orleanie, Marcela nie było w mieście, bo coś załatwiał. No tak, w końcu
pilnuje miasta, w którym rządzi.
- Mam nadzieję. Dobrze, że
Rebeki tam nie będzie.
Brunetka uśmiechnęła się i ugryzła następny kęs kanapki.
Smakowała jej bardzo, ale powoli zaczęła tęsknić za życiem wampira. Mogła się
bawić o wiele dłużej, hipnotyzować, nie odczuwała bólu…
- Mniejsza o to… Jak się
czujesz?
- A jak mam się czuć? Po
wczorajszej nocy, myślę tylko, kiedy zrobimy to znowu – posłała mu zabójczy
uśmiech i pocałowała go w policzko.
- Zjedz śniadanie i wypij
kawę, a później ubierz się i zejdź na dół, wybierzemy się do Toby’ego.
- A miałam ochotę
poleniuchować – westchnęła, marszcząc brwi.
- Nie dzisiaj, Katherine –
powiedział spokojnie. – Toby wcześniej do mnie dzwonił. Prosił, żebym ci
powiedział, że chce z tobą porozmawiać. Wiesz może o co chodzi? – zapytał.
- Nie… - skłamała. – Dobra,
za chwilę zejdę.
- Tylko nie szykuj się dwóch
godzin… Spróbuj pobić rekord i wyszykuj się w pół godziny, dobrze?
Przytaknęła. Klaus wyszedł z pokoju, a Katherine upiła kilka
łyków kawy. Tacę odłożyła na stolik, a sama wstała i powędrowała do garderoby.
Założyła czerwoną bieliznę. Na nią ubrała czarną, obcisłą bluzkę z krótkim
rękawem i ciemne spodnie. Buty wybierała chyba najdłużej. Postanowiła założyć
czarne na korku. Na szyi zawiesiła jeden z naszyjników, który ostatnio kupiła.
Została fryzura i makijaż.
Jak już efekt końcowy był zadowalający, Katherine zeszła na
dół do swojego lubego. Siedział w fotelu, popijając krew. Gdy zauważył Pierce,
sprawdził w telefonie godzinę.
Brunetka przewróciła oczami i podeszła do Klausa. Wzięła
jedną ze szklanek z barku i nalała sobie trochę whisky.
- Nie za wcześnie na to?
Pamiętaj nie jesteś teraz wampirem…
- Wiem. Nie musisz mi o tym
przypominaj – uśmiechnęła się słodko. – Jestem już duża.
Upiła łyk alkoholu i zmarszczyła brwi. Trochę za mocny na
poranek, ale nie zamierzała przyznać hybrydzie racji.
- Możemy już iść – dodała,
odkładając szklankę.
- A nie dasz mi całusa za
śniadanie do łóżka? – zapytał z nadzieją, posyłając jej smutny uśmieszek.
Katherine uniosła wzrok i odparła:
- Dostaniesz, kiedy
posprzątasz jeszcze po nim, jak wrócimy.
Klaus najwyraźniej się tego nie spodziewał. Skoro ona nie
chcę dać mu całusa, on to zrobi. Podszedł do niej w wampirzym tempie i
pocałował prosto w usta. Kath odwzajemniła pocałunek.
- Za co to? – zapytała.
- Musi być okazja? – odpowiedział
pytaniem.
Bez słowa wyszli z rezydencji Mikaelsonów. Wcześniej
nałożyli na siebie czarne skórzane kurtki. Szli spacerkiem, trzymając się za
ręce. Rozmyślali nad swoim dalszym życiem.
- Myślisz, że mam szansę znów
stać się wampirem? – wydusiła z siebie pytanie, które przez jakiś czas nie
dawało jej spokoju.
- Oczywiście, że tak… Czemu
byś nie miała szansy?
W odpowiedzi wzruszyła ramionami, stawiając następne kroki.
- Jeśli nie chcesz tego…
- Chcę! – przerwała.
Spojrzała na niego z dołu. Była kilka centymetrów niższa od niego. – Tylko się
tego boję. Jestem pierwsza. Pierwsza wzięłam lekarstwo, pierwsza chcę znów stać
się wampirem, ale nie wiem czy to możliwe… - Westchnęła. – Boję się, Klaus.
Boję się, że nie obudziłabym się już, boję się, co będzie po drugiej stronie.
Boję się, że cię już nigdy nie zobaczę – łzy już spływały po jej twarzy.
Przystanęli. Spojrzeli sobie głęboko w oczy.
- Też się boję, Katherine.
Nie widziałbym cię więcej. Nie zobaczyłbym, jak się cieszysz, jak kłócisz się z
Kolem… Boję się, że cię stracę – po jego policzku spłynęła jedna łza. Jego oczy
zrobiły się szkliste.
Katherine uśmiechnęła się cierpko. Objęła jego twarz dłońmi.
Kciukiem starła łzę i pocałowała go delikatnie w usta. Czuła się dziwnie. Nigdy
nie wyjawiała uczuć od tak. Zawsze tego unikała. Jednak teraz nie wytrzymała.
Za dużo myśli, za dużo uczuć. Miłość, zaniepokojenie, smutek, radość… I jeszcze
był Toby. Musiała z nim wszystko wyjaśnić.
- Chodźmy już. Toby czeka –
oznajmiła cicho i spokojnie.
Szli w ciszy. Ich dłonie nadal były złączone. Kochali się i
to było dla nich najważniejsze. Nie chcieli stracić siebie nawzajem. Myśleli o
sobie na poważnie, a to nie zdarzało się często. Klaus często spał z
czarownicami lub innymi, lecz to były jednorazowe przygody. Katherine sypiała z
kimś albo dla przyjemności albo dla zysku. Zmieniło się dopiero, gdy się w
sobie zakochali.
Skręcili i doszli powoli do pomarańczowego domu. Do środka
weszli bez pukania. Toby pewnie ich usłyszał, bo stał już w przedsionku, oparty
o ścianę z założonymi rękoma na piersi. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć.
Było jedynie widać spokój i opanowanie.
- Mógłbym porozmawiać z
Katherine na osobności? – zapytał. Nie owijał nic w bawełnę.
Klaus przez chwilę się wahał, ale odpowiedział zdecydowanym
głosem.
- Jasne, wrócę niedługo –
pocałował ukochaną w policzek i wyszedł.
Kath przygryzła dolną wargę i spojrzała na Toby’ego. Nadal
był sztywny i spięty.
- Chodźmy do salonu. Chcesz
coś do picia?
Pierce pokiwała przecząco głową i usiadła na kanapie.
Założyła nogę na nogę i splotła swoje palce, kładąc je na kolana.
- O czym chciałeś tak pilnie
porozmawiać? – zapytała, przerywając ciszę.
- Powinnaś wiedzieć. Chciałem
ci wyjaśnić wszystko… Ten obraz.
- No właśnie… To jestem ja?
Na tym obrazie?
Toby upuścił głowę i usiadł obok Katherine. Katherine końcu
odparł.
- Tak.. Przynajmniej tak mi
się wydaję.
- Wydaje? Nie jesteś pewny.
- Nie, ale na odwrocie jest
napisane Petrova. Ta kobieta lub ty… jesteście ubrane w suknie epokową –
spojrzał na nią.
- No i? Toby, błagam.. Nieraz
miałam na sobie taką suknię. Wiele kobiet takie nosiło… A kto to namalował?
- Na pewno nie ja… Ja wolę
malować krajobrazy… Co do tego obrazu, to nie wiem.
- A inne obrazy?
- Niektóre obrazy malowała
moja babcia, kiedy jeszcze żyła… Umarła mając osiemdziesiąt lat, więc to chyba
nie ona.
- Raczej nie. Jeśli byłabym
to ja, to w roku 1864. W tym roku byłam tutaj, w Mystic Falls. Mogę zobaczyć
ten obraz? Może będzie coś jeszcze oprócz nazwiska? Jakaś data, imię?
- Pewnie.. – wstał i w
wampirzym tempie pobiegł na górę.
Wrócił z obrazem w rękach. Usiadł, by oboje mieli dobry
widok na niego. Obrócił go. Katherine uważnie przyglądała się każdemu miejscu.
Nie chciała pominąć żadnego szczegółu. W prawym dolnym narożniku zobaczyła
starannie napisane Petrova. Przejechała po nim opuszkami palców. Zostały na
nich drobinki kurzu, ale teraz jej to nie obchodziło. Przesunęła delikatnie
ramę obrazu, by zobaczyć, czy tam czegoś nie ma. Była data.
- 1864… - szepnęła, gdy tylko
to zauważyła. – To jestem ja – otworzyła szeroko oczy.
- Czemu ktoś by miał malować
ciebie?
- Wiesz, na początku
myślałam, że to któryś z twoich przodków. Widziałeś go wcześniej?
Toby odwrócił głowę, by nie patrzeć na Katherine. To
utwierdziło ją.
- Czemu mi nie powiedziałeś?!
– zapytała poirytowana.
- Ponieważ, bałem się, co
pomyślisz. Widziałem go, kiedy myślałem jeszcze, że jesteś człowiekiem. Później
o tym zapomniałem.. – przygryzł dolną wargę.
- Kłamiesz! Wiem o tym i nie
zaprzeczaj. Mniejsza o to… Ważniejsze jest to, kto to namalował…
Przerwali jednak rozmowę, bo usłyszeli, że ktoś wszedł do
domu. Klaus.
- Nie mogłem przyjść później,
bo… - zaczął, lecz przystanął na progu, kiedy ujrzał obraz. – Hmm…. Mogę się
dowiedzieć, co to tutaj robi?
Toby i Katherine spojrzeli na siebie.
- Znalazłam to na strychu
Toby’ego… Ostatnio się o ten obraz pokłóciliśmy, ale chcemy się dowiedzieć, kto
go namalował.
Pierwotny uniósł brwi. Jego usta ułożyły się w cienką linię.
Później się uśmiechnął i ukazał swoje śnieżnobiałe zęby.
- Daleko nie musicie szukać.
- Co to znaczy? – zapytał.
- Ja go namalowałem.
Dokładnie w 1864 roku. Pewnie znaleźliście datę i nazwisko.
- Moje nazwisko… Czemu mnie
malowałeś?
- Katherine… Wtedy cię
pokochałem. Obserwowałem cię czasem, ale nie zawsze… Wysyłałem zazwyczaj moich
ludzi. Chciałem się dowiedzieć, co robisz w Mystic Falls. Wcześniej, to znaczy
kilka dekad wcześniej wysyłałem tylko swoich zaufanych ludzi. Później
postanowiłem, sam cię śledzić. Spodobałaś mi się. Co prawda myślałem jeszcze, o
tym co się wydarzyło… - przerwał. Spojrzał prosto w oczy Katherine. – Jednak
później zrozumiałem, że przeszłość nie ma znaczenia…
- Wiem… Dlaczego nie
wyjawiłeś mi nigdy, że mnie malowałeś?
- To jest jedyny obraz z
twoim wizerunkiem, który namalowałem.
- Nie wiedziałam w ogóle, że
mnie malowałeś. Tylko jakim cudem ten obraz znalazł się u Toby’ego w domu? –
zapytała na głos.
Toby odchrząknął. Spojrzeli na niego.
- Te wszystkie obrazy, razem
z tym – wskazał na portret. – był już tu kiedy się wprowadziliśmy z rodzicami.
- A Henry’ego, mojego wuja
też ty malowałeś? – zapytała nagle, spoglądając na niego.
On uśmiechnął się uwodzicielsko, co potwierdziło jej myśli.
- Czemu nie spytałeś się mnie
o obraz na korytarzu, skoro go namalowałeś? – zapytał tym razem Toby.
- Bo wiedziałem, że powiedziałbyś
o tym Katherine.
Kath była zaskoczona, a zdarzało się to rzadko. Zmarszczyła
brwi, ale nie odezwała się.
- Reszta obrazów też jest
twoja?
Klaus wzruszył ramionami.
- Nie wiem, nie widziałem
ich. Później mi je pokażesz.
- Toby..? – zaczęła po
namyśle Katherine.
- Tak?
- Mogłabym zatrzymać ten
obraz? Jeśli to jedyny, na którym jestem i został namalowany przez Klausa…
- Jasne – wymamrotał.
- Dziękuję – zbliżyła się do
niego i dała mu całusa w policzek.
Chciała mu w ten sposób podziękować, ale też nie miała
zamiaru dać mu nadziei. Wyszło jednak niezręcznie, a ona przewróciła oczami. Wampiry
spojrzeli na nią zdziwieni. Oboje unieśli prawą brew.
- To tylko w ramach
podziękowania, dobra? – oznajmiła, widząc ich wyrazy twarzy, a potem się
uśmiechnęła. – Masz coś do picia, Toby?
- Jasne. Może być sok
jabłkowy?
- Obojętnie – odparła.
- A ty Klaus?
- Ja podziękuję.
Toby wstał i wyszedł z salonu. Kuchnia była zaraz obok,
dlatego wrócił szybko. Podał Katherine szklankę z jasnym napojem, a dla siebie
wziął woreczek z krwią. Brunetka wypiła kilka łyków soku.
- Ale słodkie… - rzuciła. –
Toby… Jak się czujesz?
- Dobrze. Nie wiem, czy
wiesz, ale Klaus przyniósł mi wieczorem nowy pierścień. Jestem wdzięczny wam, że
mi pomagacie. Proszę – podał Kath jej pierścień.
- Dzięki. A co do pomocy, to
przeze mnie jesteś kim jesteś.
- A ja się do tego
przyczyniłem, w pewien sposób – skrzywił się pierwotny.
Nie cieszył się z powodu, że musiał pomagać nowemu
wampirowi. Robił to tylko ze względu na Katherine. Gdyby nie ona, Toby już by
nie żył. Teraz musieli poświęcać mu więcej czasu, który mogliby wykorzystać na
siebie. Czemu po prostu nie wyrwie mu serca? Odpowiedzią na to pytanie jest
Katherine. Możliwe, że nie wybaczyłaby mu tego. Nie chciał ryzykować. Katherine
Pierce była nieprzewidywalna.
- Dostałeś zaproszenie od
Alice na imprezę? – zapytała Kath.
- Tak. Zdziwił mnie fakt, że
w Nowym Orleanie. Nigdy tam nie byłem..
- Nigdy? Powiem ci, że to raj
dla wampirów. Bywałam tam i świetnie się bawiłam. Może pojedziemy tam razem? –
zaproponowała uradowana.
- Pewnie – potwierdził Klaus,
chociaż nie do końca podobał mu się ten pomysł.
- No nie wiem… Jestem tylko
kilka dni wampirem. Boję się, że kogoś zabiję – pokręcił głową z powątpieniem
Toby.
- Przestań, będzie super. Do
czasu imprezy możemy pochodzić po mieście i kawiarniach. Może się nauczysz
panować nad sobą… Pomogę ci.
- Nie ma mowy. Ja mu pomogę!
Albo poproszę Elijah. Przy okazji go poznasz. Jest…. – zamyślił się.
- Bardzo honorowy. Jeśli ci
coś obieca, dokona tego.
- Rozumiem.. Tylko kiedy?
- Najlepiej dzisiaj –
odpowiedziała niemal od razu Katherine.
Nowicjusz był w szoku. Miał wyjść tak po prostu na imprezę
lub na miasto z wampirem do tego pierwotnym, którego nie znał? Wydawało to się
dziwne, wręcz bardzo dziwne.
- Niech będzie – westchnął. –
Mam nadzieję, że mnie nie zabije.
- Nie zrobi tego. Uwierz mi
Nowicjuszu.
Ten tylko przewrócił oczami.
- Chodź zobaczyć inne obrazy
na strychu – dodał wypijając resztę swojego napoju.
- Idę z wami – wtrąciła,
wstając i zabierając ze sobą szklankę z sokiem.
*
* * * *
- Nie wierzę, że namalowałeś
wszystkie obrazy… - wymamrotał Toby, schodząc po schodach.
- No cóż, żyję już bardzo
długo. To było moje hobby i nadal jest. Teraz najczęściej maluję krajobrazy.
- No tak… Nie mogę
przyzwyczaić się do myśli, że jesteś najstarszym wampirem na świecie. Jeszcze
się nie przyzwyczaiłem, że sam jestem wampirem – prychnął.
Katherine pokręciła bezradnie głową skacząc z ostatnich
trzech stopni. To chyba nie był dobry pomysł, skakać w korkach, bo nie upadła
twardo, tak jak sobie to zaplanowała. Noga wygięła się i poczuła ostry ból. Nie
mogła utrzymać równowagi i upadła. Próbowała zmniejszyć siłę uderzenia,
wystawiając rękę, ale niezbyt się to udało. Głową uderzyła o posadzkę. Poczuła,
coś ciepłego na czole: krew. Ostatnie co widziała, to oczy Klausa. Słyszała
jedynie znane jej głosy, wymawiające jej imię. Odpłynęła.
Gdy się obudziła, otworzyła powoli oczy. Ujrzała sufit
pokoju, w którym nocowała zaledwie kilka dni temu. Rzeczy naokoło były
rozmazane, dlatego mrugnęła kilka razy. Odwróciła głowę w prawą stronę. Ujrzała
znajomą twarz, bliskiej jej osoby. Klaus. Przypomniała sobie, dlaczego tu się
znalazła: Schody, skok, upadek, krew, głosy. To działo się naprawdę szybko.
Pierwotny widząc, że Kath się obudziła nachylił się,
uśmiechnął i odsunął z jej twarzy kosmyki włosów.
- Jak się czujesz? – zapytał
spokojnie i opiekuńczo.
- Dobrze – powiedziała. Jej
głos był trochę chrypliwy. Nie skłamała. Naprawdę czuła się dobrze. Nie czuła
bólu nogi. – Tylko trochę głowa mnie boli…
- Nie chciałem dać ci zbyt
dużo mojej krwi. Ale wystarczyło, żeby ból kostki ustał i rana z czoła znikła.
- A gdzie Toby? – zapytała,
marszcząc brwi.
- Bał się, że nie uda mu się
opanować pragnienia. Wyszedł i na razie nie wrócił.
- A ile czasu minęło?
- Półtora godziny.
Katherine otworzyła szeroko oczy. Nie wiedziała, co myśleć,
choć wszystko już prawie było poukładane.
- Zadzwoń do niego i umów go
z Elijah. Powinien się nauczyć tego jak najszybciej…. – wymamrotała, próbując
wstać.
Udało jej się to, bez poważnego problemu. Nagle poczuła, że
musi załatwić potrzebę.
- Muszę do łazienki.
- Tylko nie spadnij znowu ze
schodów, dobrze? Martwiłem się – uśmiechnął się cierpko. – A tak na marginesie,
korek przy bucie, tak jakby się złamał – zachichotał.
- Naprawdę? I to cię śmieszy?
Wyglądasz, jak nadęty balon. Roześmiej się! Śmiej się ze mnie, bo spadłam ze
schodów i złamałam korek… - wstała i zatrzymała się. – Zaraz, zaraz… Korek się
ułamał w tych butach, które miałam?! To były moje ulubione buty!!! Cholera.. –
mruknęła i skierowała się w stronę drzwi.
Kiedy znalazła się na korytarzu, usłyszała z pokoju głośny
śmiech Klausa. Miała ochotę wrócić i nakrzyczeć na niego, ale musiała do
toalety. „To ludzkie życie…”, pomyślała. Ostrożnie weszła po schodach i weszła
do łazienki. Skorzystała z toalety i spojrzała ukradkiem w lustro. Krzyknęła.
Była pewna, że Klaus ją usłyszał. Zobaczyła, że na czole ma zaschniętą krew.
Dotknęła włosów wyżej i poczuła też już zaschły płyn. Była rozczochrana. Pod
oczami było widać szare smugi. Rozmazała się… Usłyszała ciche pukanie do drzwi.
- Katherine, wszystko w
porządku?
- Czemu nie powiedziałeś mi,
że wyglądam tak strasznie?! – wydarła się przez drzwi i otwarła je oburzona.
Pierwotny jedynie spuścił głowę i zachichotał. Później
spojrzał na nią z uśmiechem na twarzy.
- Dla mnie jesteś piękna
nawet w takim stanie – powiedział.
Katherine czuła, jak krew napływa do jej twarzy. Czyżby się
zarumieniła przez taki komplement? Uśmiechnęła się i spojrzała na niego.
- Naprawdę?
- Naprawdę – potwierdził i
pocałował ją w czoło.
Zdziwiła się tym gestem i ukazaniem uczuć.
- Nigdy więcej tak mnie nie
strasz, rozumiesz? – szepnął jej do ucha. – Bałem się o ciebie…
- Rozumiem.. Nigdy więcej
skakania jako człowiek ze schodów w korkach – uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Zadzwonię do Elijah i
Toby’ego.
- Dobrze – posłała mu
ostatnie spojrzenie i znów zamknęła się w łazience.
Znów spojrzała w lustro i zobaczyła swoje odbicie. Nie
zmieniło się, nadal była rozmazana i rozczochrana. Dziwiło ją, że w takim
stanie podoba się Klausowi. Przecież on mógł znaleźć sobie inną i przemienić
ją. A jednak wybrał ją. Tą, którą kiedyś ścigał. Tą, której nikt nie lubi. A on
jest z nią. Mówi jej, że jest piękna… Katherine mimowolnie uśmiechnęła się sama
do siebie. Czyżby ma być szczęśliwa?
Wzięła szybki prysznic, wysuszyła włosy i pomalowała się tak
jak zawsze. Czuła się już lepiej. Ból głowy ustał, a z nogą było wszystko porządku,
tak jakby nic się nie stało. Zeszła powoli na dół, nie omijając żadnego stopnia
i patrząc pod nogi. W salonie zastała Klausa i Toby’ego.
- Jak się czujesz? – zapytał
Nowicjusz, gdy tylko zauważył Katherine.
Wstał z miejsca i zrobił krok w jej stronę. Przyjrzał jej
się uważnie.
- Dobrze. Nie musiałeś
wychodzić…
- Nie chciałem zrobić ci..
- Krzywdy? Nie zrobiłbyś
tego, jeśli do mnie coś czujesz. Nawet jak to nie jest miłość to może przyjaźń.
- Nie wiem co bym zrobił. Nie
umiem się opanować jeszcze. Dlatego pójdę z Elijah dzisiaj. Może mnie nauczy?
- Powinien – powiedziała z
nadzieją. – Dobrze by ci to zrobiło. Toby.
- Tak? – spojrzał na nią
smutnym spojrzeniem. Czuł, że Katherine się zawiodła na nim. Ale czy tak było?
- Wiedz, że niezależnie od tego
co się stanie, wierzę w ciebie – spojrzała mu głęboko w oczy. – Nie żałuję, że
cię poznałam. Żałuję, że zdradziłam Klausa z tobą i że nie dałam ci szansy na
ludzkie życie, którego ja kiedyś pragnęłam.
I co Toby miał powiedzieć? Za to Klaus przyglądał się tej
scenie.
- Ja żałuję, że narobiłem ci
tylu kłopotu. Nie wiedziałem, że to tak się może skończyć. Ale zdarza się…
- Zdarza się… - powtórzyła
głucho. – Dobra, nie czas na wyznania. Szykuj się na wyjście.
Toby uniósł brew do góry.
- Jestem gotowy…
- Nie mów mi, że zamierzasz
wyjść w tej bluzie!? Nie ma mowy. Pokazuj mi swoją szafę.
Nowicjusz spojrzał na Klausa błagalnym wzrokiem, a ten
uśmiechnął się tylko i wzruszył ramionami. Toby nie mając innego wyjścia,
zaprowadził Kath do swojego pokoju. Pomieszczenie było duże. Ściany były kolory
błękitu, co pasowało do drewna, z którego wykonane były meble. Łóżko było
pościelone, a w pokoju panował idealny porządek. Jest to rzadko spotykane u
chłopaków.
- Ładnie tutaj, taki porządek
- oświadczyła Katherine, przekraczając próg. Uświadomiła sobie, że jest w jego
pokoju po raz pierwszy.
- Hmm.. Dzięki – odparł i
wskazał jej szafę, w której trzymał swoje ubrania.
Kiedy otworzyła szafę, zmieniła zdanie, co do porządku.
Ubrania były poupychane wszędzie. Część z nich wyleciała z niej. Widać było
wszystkie rzeczy na raz. Spodnie, dresy, bluzy, bluzki, a nawet skarpetki.
- Cofam, to co powiedziałam o
porządku.
Toby spuścił głowę i zachichotał.
- Nie miałem, kiedy zrobić
porządku…
- A osobnej szuflady do skarpetek
nie masz? Albo pralki? – jej twarz wykrzywił grymas i sięgnęła dwoma palcami po
jedną z brudnych skarpetek. Od razu wrzuciła ją z powrotem. – Ble… Zróbmy tak.
Będę się pytała, czy masz daną rzecz, bo nie zamierzam tego w tym bałaganie
szukać.
- Dobra – zgodził się.
Nowicjusz skończył na tym, mając na sobie ciemny T-shirt,
stylowe dżinsy, nowe buty i skórzaną kurtkę.
- Teraz możesz iść –
oznajmiła zadowolona z siebie Katherine. – Jakbym miała następnym razem pomóc
ci się ubrać, zrób porządek – uśmiechnęła się przelotnie.
- Dzięki, Kath.
- Nie ma sprawy. Za ile
Elijah przyjdzie?
Toby spojrzał na zegarek na swoim prawym nadgarstku.
- Dziesięć minut – westchnął.
- To nie jest randka, Toby.
Nie denerwuj się – powiedziała, wychodząc z pokoju. – Idziesz?
- Pewnie – i tak zrobił.
Zeszli na dół do salonu, gdzie Klaus nadal siedział wygodnie
z jednym z foteli. W prawej ręce trzymał szklankę z krwią.
- Nie masz nic przeciwko, że
się poczęstowałem, prawda? – zaczął Klaus.
- Nie – odparł Toby.
Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Klaus wstał i
poszedł otworzyć.
- Katherine zaproś Elijah do
środka! – krzyknął pierwotny z przedsionka.
- Elijah, wejdź! –
powiedziała.
Kilka sekund później w salonie było już dwóch pierwotnych.
Elijah – ubrany w to, co zawsze, czyli garnitur i Klaus. Toby zmierzył Elijah
wzrokiem. Z jego twarzy nie dało się odczytać, czy się boi, czy może jest
zadowolony.
- Jestem Toby – przedstawił
się i wyciągnął rękę w jego stronę.
- Elijah. Niklaus o tobie
dużo mówił – powiedział i uścisnął jego dłoń. – Słyszałem, że trudno ci się
opanować.
- Tak. Ale to chyba nie jest
dziwne, skoro jestem nowy…
- Nie każdy nowy wampir ma
trudności z opanowaniem. Niektórzy umieją się opanować głód po jednym dniu. Chodźmy
już – dodał, kierując się w stronę wyjścia.
Toby nic nie powiedział tylko wyszedł za nim.
- A tak zmieniając temat,
posprzątałem po śniadaniu u nas w pokoju – zaczął Klaus, wyraźnie zadowolony z
siebie.
- Klaus… - podeszła do niego
i złożyła na jego ustach namiętny pocałunek. – To była nagroda.
______________
Wiem, że długo musieliście czekać i bardzo za to przepraszam... :/
Mam nadzieję, że wynagrodziłam to tym rozdziałem, choć nie jest taki ciekawy, jakbym chciała.
A tak na temat ostatniego odcinka: dużo Steleny <3 i Kol.... <3 <3 Bosze, jak ja za nim tęskniłam.. Dzięki Paul :3
Teraz mam cały tydzień wolny, więc spróbuję dodać nowy rozdział o Kath i Kolu jak najwcześniej :3
Zapraszam też na bloga, na którym dodaję recenzje książek :D Mam nadzieję, że wpadniecie. Dopiero zaczynamy ;)
Zapraszam też na bloga, na którym dodaję recenzje książek :D Mam nadzieję, że wpadniecie. Dopiero zaczynamy ;)
Pozdrawiam! :D