sobota, 19 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ XIX



         Katherine uniosła brew. Nie zdziwiła się, że Alice organizuje imprezę. Zaniepokoił ją fakt, że odbędzie się w Nowym Orleanie. Pierce bywała tam kilka razy. Podobało jej się tam i to bardzo. Co noc impreza, dobra zabawa i alkohol, nie tak jak w Mystic Falls. Tu organizują bale szkolne i czasem jakieś imprezy w Mystic Grillu. Nie było to jednak to samo.
- Czemu w Nowym Orleanie?
         Klaus wzruszył ramionami.
- Nie wiem, ale powinniśmy tam pójść. Powinnaś poznać Marcela.
         Kath nie miała okazji jeszcze go poznać. Kiedy przebywała w Nowym Orleanie, Marcela nie było w mieście, bo coś załatwiał. No tak, w końcu pilnuje miasta, w którym rządzi.
- Mam nadzieję. Dobrze, że Rebeki tam nie będzie.
         Brunetka uśmiechnęła się i ugryzła następny kęs kanapki. Smakowała jej bardzo, ale powoli zaczęła tęsknić za życiem wampira. Mogła się bawić o wiele dłużej, hipnotyzować, nie odczuwała bólu…
- Mniejsza o to… Jak się czujesz?
- A jak mam się czuć? Po wczorajszej nocy, myślę tylko, kiedy zrobimy to znowu – posłała mu zabójczy uśmiech i pocałowała go w policzko.
- Zjedz śniadanie i wypij kawę, a później ubierz się i zejdź na dół, wybierzemy się do Toby’ego.
- A miałam ochotę poleniuchować – westchnęła, marszcząc brwi.
- Nie dzisiaj, Katherine – powiedział spokojnie. – Toby wcześniej do mnie dzwonił. Prosił, żebym ci powiedział, że chce z tobą porozmawiać. Wiesz może o co chodzi? – zapytał.
- Nie… - skłamała. – Dobra, za chwilę zejdę.
- Tylko nie szykuj się dwóch godzin… Spróbuj pobić rekord i wyszykuj się w pół godziny, dobrze?
         Przytaknęła. Klaus wyszedł z pokoju, a Katherine upiła kilka łyków kawy. Tacę odłożyła na stolik, a sama wstała i powędrowała do garderoby. Założyła czerwoną bieliznę. Na nią ubrała czarną, obcisłą bluzkę z krótkim rękawem i ciemne spodnie. Buty wybierała chyba najdłużej. Postanowiła założyć czarne na korku. Na szyi zawiesiła jeden z naszyjników, który ostatnio kupiła. Została fryzura i makijaż.
         Jak już efekt końcowy był zadowalający, Katherine zeszła na dół do swojego lubego. Siedział w fotelu, popijając krew. Gdy zauważył Pierce, sprawdził w telefonie godzinę.
- Nieźle. Czekałem czterdzieści minut. Nowy rekord.
         Brunetka przewróciła oczami i podeszła do Klausa. Wzięła jedną ze szklanek z barku i nalała sobie trochę whisky.
- Nie za wcześnie na to? Pamiętaj nie jesteś teraz wampirem…
- Wiem. Nie musisz mi o tym przypominaj – uśmiechnęła się słodko. – Jestem już duża.
         Upiła łyk alkoholu i zmarszczyła brwi. Trochę za mocny na poranek, ale nie zamierzała przyznać hybrydzie racji.
- Możemy już iść – dodała, odkładając szklankę.
- A nie dasz mi całusa za śniadanie do łóżka? – zapytał z nadzieją, posyłając jej smutny uśmieszek.
         Katherine uniosła wzrok i odparła:
- Dostaniesz, kiedy posprzątasz jeszcze po nim, jak wrócimy.
         Klaus najwyraźniej się tego nie spodziewał. Skoro ona nie chcę dać mu całusa, on to zrobi. Podszedł do niej w wampirzym tempie i pocałował prosto w usta. Kath odwzajemniła pocałunek.
- Za co to? – zapytała.
- Musi być okazja? – odpowiedział pytaniem.
         Bez słowa wyszli z rezydencji Mikaelsonów. Wcześniej nałożyli na siebie czarne skórzane kurtki. Szli spacerkiem, trzymając się za ręce. Rozmyślali nad swoim dalszym życiem.
- Myślisz, że mam szansę znów stać się wampirem? – wydusiła z siebie pytanie, które przez jakiś czas nie dawało jej spokoju.
- Oczywiście, że tak… Czemu byś nie miała szansy?
         W odpowiedzi wzruszyła ramionami, stawiając następne kroki.
- Jeśli nie chcesz tego…
- Chcę! – przerwała. Spojrzała na niego z dołu. Była kilka centymetrów niższa od niego. – Tylko się tego boję. Jestem pierwsza. Pierwsza wzięłam lekarstwo, pierwsza chcę znów stać się wampirem, ale nie wiem czy to możliwe… - Westchnęła. – Boję się, Klaus. Boję się, że nie obudziłabym się już, boję się, co będzie po drugiej stronie. Boję się, że cię już nigdy nie zobaczę – łzy już spływały po jej twarzy.
         Przystanęli. Spojrzeli sobie głęboko w oczy.
- Też się boję, Katherine. Nie widziałbym cię więcej. Nie zobaczyłbym, jak się cieszysz, jak kłócisz się z Kolem… Boję się, że cię stracę – po jego policzku spłynęła jedna łza. Jego oczy zrobiły się szkliste.
         Katherine uśmiechnęła się cierpko. Objęła jego twarz dłońmi. Kciukiem starła łzę i pocałowała go delikatnie w usta. Czuła się dziwnie. Nigdy nie wyjawiała uczuć od tak. Zawsze tego unikała. Jednak teraz nie wytrzymała. Za dużo myśli, za dużo uczuć. Miłość, zaniepokojenie, smutek, radość… I jeszcze był Toby. Musiała z nim wszystko wyjaśnić.
- Chodźmy już. Toby czeka – oznajmiła cicho i spokojnie.
         Szli w ciszy. Ich dłonie nadal były złączone. Kochali się i to było dla nich najważniejsze. Nie chcieli stracić siebie nawzajem. Myśleli o sobie na poważnie, a to nie zdarzało się często. Klaus często spał z czarownicami lub innymi, lecz to były jednorazowe przygody. Katherine sypiała z kimś albo dla przyjemności albo dla zysku. Zmieniło się dopiero, gdy się w sobie zakochali.
         Skręcili i doszli powoli do pomarańczowego domu. Do środka weszli bez pukania. Toby pewnie ich usłyszał, bo stał już w przedsionku, oparty o ścianę z założonymi rękoma na piersi. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Było jedynie widać spokój i opanowanie.
- Mógłbym porozmawiać z Katherine na osobności? – zapytał. Nie owijał nic w bawełnę.
         Klaus przez chwilę się wahał, ale odpowiedział zdecydowanym głosem.
- Jasne, wrócę niedługo – pocałował ukochaną w policzek i wyszedł.
         Kath przygryzła dolną wargę i spojrzała na Toby’ego. Nadal był sztywny i spięty.
- Chodźmy do salonu. Chcesz coś do picia?        
         Pierce pokiwała przecząco głową i usiadła na kanapie. Założyła nogę na nogę i splotła swoje palce, kładąc je na kolana.
- O czym chciałeś tak pilnie porozmawiać? – zapytała, przerywając ciszę.
- Powinnaś wiedzieć. Chciałem ci wyjaśnić wszystko… Ten obraz.
- No właśnie… To jestem ja? Na tym obrazie?
         Toby upuścił głowę i usiadł obok Katherine. Katherine końcu odparł.
- Tak.. Przynajmniej tak mi się wydaję.
- Wydaje? Nie jesteś pewny.
- Nie, ale na odwrocie jest napisane Petrova. Ta kobieta lub ty… jesteście ubrane w suknie epokową – spojrzał na nią.
- No i? Toby, błagam.. Nieraz miałam na sobie taką suknię. Wiele kobiet takie nosiło… A kto to namalował?
- Na pewno nie ja… Ja wolę malować krajobrazy… Co do tego obrazu, to nie wiem.
- A inne obrazy?
- Niektóre obrazy malowała moja babcia, kiedy jeszcze żyła… Umarła mając osiemdziesiąt lat, więc to chyba nie ona.
- Raczej nie. Jeśli byłabym to ja, to w roku 1864. W tym roku byłam tutaj, w Mystic Falls. Mogę zobaczyć ten obraz? Może będzie coś jeszcze oprócz nazwiska? Jakaś data, imię?
- Pewnie.. – wstał i w wampirzym tempie pobiegł na górę.
         Wrócił z obrazem w rękach. Usiadł, by oboje mieli dobry widok na niego. Obrócił go. Katherine uważnie przyglądała się każdemu miejscu. Nie chciała pominąć żadnego szczegółu. W prawym dolnym narożniku zobaczyła starannie napisane Petrova. Przejechała po nim opuszkami palców. Zostały na nich drobinki kurzu, ale teraz jej to nie obchodziło. Przesunęła delikatnie ramę obrazu, by zobaczyć, czy tam czegoś nie ma. Była data.
- 1864… - szepnęła, gdy tylko to zauważyła. – To jestem ja – otworzyła szeroko oczy.
- Czemu ktoś by miał malować ciebie?
- Wiesz, na początku myślałam, że to któryś z twoich przodków. Widziałeś go wcześniej?
         Toby odwrócił głowę, by nie patrzeć na Katherine. To utwierdziło ją.
- Czemu mi nie powiedziałeś?! – zapytała poirytowana.
- Ponieważ, bałem się, co pomyślisz. Widziałem go, kiedy myślałem jeszcze, że jesteś człowiekiem. Później o tym zapomniałem.. – przygryzł dolną wargę.
- Kłamiesz! Wiem o tym i nie zaprzeczaj. Mniejsza o to… Ważniejsze jest to, kto to namalował…
         Przerwali jednak rozmowę, bo usłyszeli, że ktoś wszedł do domu. Klaus.
- Nie mogłem przyjść później, bo… - zaczął, lecz przystanął na progu, kiedy ujrzał obraz. – Hmm…. Mogę się dowiedzieć, co to tutaj robi?
         Toby i Katherine spojrzeli na siebie.
- Znalazłam to na strychu Toby’ego… Ostatnio się o ten obraz pokłóciliśmy, ale chcemy się dowiedzieć, kto go namalował.
         Pierwotny uniósł brwi. Jego usta ułożyły się w cienką linię. Później się uśmiechnął i ukazał swoje śnieżnobiałe zęby.
- Daleko nie musicie szukać.
- Co to znaczy? – zapytał.
- Ja go namalowałem. Dokładnie w 1864 roku. Pewnie znaleźliście datę i nazwisko.
- Moje nazwisko… Czemu mnie malowałeś?
- Katherine… Wtedy cię pokochałem. Obserwowałem cię czasem, ale nie zawsze… Wysyłałem zazwyczaj moich ludzi. Chciałem się dowiedzieć, co robisz w Mystic Falls. Wcześniej, to znaczy kilka dekad wcześniej wysyłałem tylko swoich zaufanych ludzi. Później postanowiłem, sam cię śledzić. Spodobałaś mi się. Co prawda myślałem jeszcze, o tym co się wydarzyło… - przerwał. Spojrzał prosto w oczy Katherine. – Jednak później zrozumiałem, że przeszłość nie ma znaczenia…
- Wiem… Dlaczego nie wyjawiłeś mi nigdy, że mnie malowałeś?
- To jest jedyny obraz z twoim wizerunkiem, który namalowałem.
- Nie wiedziałam w ogóle, że mnie malowałeś. Tylko jakim cudem ten obraz znalazł się u Toby’ego w domu? – zapytała na głos.
         Toby odchrząknął. Spojrzeli na niego.
- Te wszystkie obrazy, razem z tym – wskazał na portret. – był już tu kiedy się wprowadziliśmy z rodzicami.
- A Henry’ego, mojego wuja też ty malowałeś? – zapytała nagle, spoglądając na niego.
         On uśmiechnął się uwodzicielsko, co potwierdziło jej myśli.
- Czemu nie spytałeś się mnie o obraz na korytarzu, skoro go namalowałeś? – zapytał tym razem Toby.
- Bo wiedziałem, że powiedziałbyś o tym Katherine.
         Kath była zaskoczona, a zdarzało się to rzadko. Zmarszczyła brwi, ale nie odezwała się.
- Reszta obrazów też jest twoja?
         Klaus wzruszył ramionami.
- Nie wiem, nie widziałem ich. Później mi je pokażesz.
- Toby..? – zaczęła po namyśle Katherine.
- Tak?
- Mogłabym zatrzymać ten obraz? Jeśli to jedyny, na którym jestem i został namalowany przez Klausa…
- Jasne – wymamrotał.
- Dziękuję – zbliżyła się do niego i dała mu całusa w policzek.
         Chciała mu w ten sposób podziękować, ale też nie miała zamiaru dać mu nadziei. Wyszło jednak niezręcznie, a ona przewróciła oczami. Wampiry spojrzeli na nią zdziwieni. Oboje unieśli prawą brew.
- To tylko w ramach podziękowania, dobra? – oznajmiła, widząc ich wyrazy twarzy, a potem się uśmiechnęła. – Masz coś do picia, Toby?
- Jasne. Może być sok jabłkowy?
- Obojętnie – odparła.
- A ty Klaus?
- Ja podziękuję.
         Toby wstał i wyszedł z salonu. Kuchnia była zaraz obok, dlatego wrócił szybko. Podał Katherine szklankę z jasnym napojem, a dla siebie wziął woreczek z krwią. Brunetka wypiła kilka łyków soku.
- Ale słodkie… - rzuciła. – Toby… Jak się czujesz?
- Dobrze. Nie wiem, czy wiesz, ale Klaus przyniósł mi wieczorem nowy pierścień. Jestem wdzięczny wam, że mi pomagacie. Proszę – podał Kath jej pierścień.
- Dzięki. A co do pomocy, to przeze mnie jesteś kim jesteś.
- A ja się do tego przyczyniłem, w pewien sposób – skrzywił się pierwotny.
         Nie cieszył się z powodu, że musiał pomagać nowemu wampirowi. Robił to tylko ze względu na Katherine. Gdyby nie ona, Toby już by nie żył. Teraz musieli poświęcać mu więcej czasu, który mogliby wykorzystać na siebie. Czemu po prostu nie wyrwie mu serca? Odpowiedzią na to pytanie jest Katherine. Możliwe, że nie wybaczyłaby mu tego. Nie chciał ryzykować. Katherine Pierce była nieprzewidywalna.
- Dostałeś zaproszenie od Alice na imprezę? – zapytała Kath.
- Tak. Zdziwił mnie fakt, że w Nowym Orleanie. Nigdy tam nie byłem..
- Nigdy? Powiem ci, że to raj dla wampirów. Bywałam tam i świetnie się bawiłam. Może pojedziemy tam razem? – zaproponowała uradowana.
- Pewnie – potwierdził Klaus, chociaż nie do końca podobał mu się ten pomysł.
- No nie wiem… Jestem tylko kilka dni wampirem. Boję się, że kogoś zabiję – pokręcił głową z powątpieniem Toby.
- Przestań, będzie super. Do czasu imprezy możemy pochodzić po mieście i kawiarniach. Może się nauczysz panować nad sobą… Pomogę ci.
- Nie ma mowy. Ja mu pomogę! Albo poproszę Elijah. Przy okazji go poznasz. Jest…. – zamyślił się.
- Bardzo honorowy. Jeśli ci coś obieca, dokona tego.
- Rozumiem.. Tylko kiedy?
- Najlepiej dzisiaj – odpowiedziała niemal od razu Katherine.
         Nowicjusz był w szoku. Miał wyjść tak po prostu na imprezę lub na miasto z wampirem do tego pierwotnym, którego nie znał? Wydawało to się dziwne, wręcz bardzo dziwne.
- Niech będzie – westchnął. – Mam nadzieję, że mnie nie zabije.
- Nie zrobi tego. Uwierz mi Nowicjuszu.
         Ten tylko przewrócił oczami.
- Chodź zobaczyć inne obrazy na strychu – dodał wypijając resztę swojego napoju.
- Idę z wami – wtrąciła, wstając i zabierając ze sobą szklankę z sokiem.

* * * * *


- Nie wierzę, że namalowałeś wszystkie obrazy… - wymamrotał Toby, schodząc po schodach.
- No cóż, żyję już bardzo długo. To było moje hobby i nadal jest. Teraz najczęściej maluję krajobrazy.
- No tak… Nie mogę przyzwyczaić się do myśli, że jesteś najstarszym wampirem na świecie. Jeszcze się nie przyzwyczaiłem, że sam jestem wampirem – prychnął.
         Katherine pokręciła bezradnie głową skacząc z ostatnich trzech stopni. To chyba nie był dobry pomysł, skakać w korkach, bo nie upadła twardo, tak jak sobie to zaplanowała. Noga wygięła się i poczuła ostry ból. Nie mogła utrzymać równowagi i upadła. Próbowała zmniejszyć siłę uderzenia, wystawiając rękę, ale niezbyt się to udało. Głową uderzyła o posadzkę. Poczuła, coś ciepłego na czole: krew. Ostatnie co widziała, to oczy Klausa. Słyszała jedynie znane jej głosy, wymawiające jej imię. Odpłynęła.
         Gdy się obudziła, otworzyła powoli oczy. Ujrzała sufit pokoju, w którym nocowała zaledwie kilka dni temu. Rzeczy naokoło były rozmazane, dlatego mrugnęła kilka razy. Odwróciła głowę w prawą stronę. Ujrzała znajomą twarz, bliskiej jej osoby. Klaus. Przypomniała sobie, dlaczego tu się znalazła: Schody, skok, upadek, krew, głosy. To działo się naprawdę szybko.
         Pierwotny widząc, że Kath się obudziła nachylił się, uśmiechnął i odsunął z jej twarzy kosmyki włosów.
- Jak się czujesz? – zapytał spokojnie i opiekuńczo.
- Dobrze – powiedziała. Jej głos był trochę chrypliwy. Nie skłamała. Naprawdę czuła się dobrze. Nie czuła bólu nogi. – Tylko trochę głowa mnie boli…
- Nie chciałem dać ci zbyt dużo mojej krwi. Ale wystarczyło, żeby ból kostki ustał i rana z czoła znikła.
- A gdzie Toby? – zapytała, marszcząc brwi.
- Bał się, że nie uda mu się opanować pragnienia. Wyszedł i na razie nie wrócił.
- A ile czasu minęło?
- Półtora godziny.
         Katherine otworzyła szeroko oczy. Nie wiedziała, co myśleć, choć wszystko już prawie było poukładane.
- Zadzwoń do niego i umów go z Elijah. Powinien się nauczyć tego jak najszybciej…. – wymamrotała, próbując wstać.
         Udało jej się to, bez poważnego problemu. Nagle poczuła, że musi załatwić potrzebę.
- Muszę do łazienki.
- Tylko nie spadnij znowu ze schodów, dobrze? Martwiłem się – uśmiechnął się cierpko. – A tak na marginesie, korek przy bucie, tak jakby się złamał – zachichotał.
- Naprawdę? I to cię śmieszy? Wyglądasz, jak nadęty balon. Roześmiej się! Śmiej się ze mnie, bo spadłam ze schodów i złamałam korek… - wstała i zatrzymała się. – Zaraz, zaraz… Korek się ułamał w tych butach, które miałam?! To były moje ulubione buty!!! Cholera.. – mruknęła i skierowała się w stronę drzwi.
         Kiedy znalazła się na korytarzu, usłyszała z pokoju głośny śmiech Klausa. Miała ochotę wrócić i nakrzyczeć na niego, ale musiała do toalety. „To ludzkie życie…”, pomyślała. Ostrożnie weszła po schodach i weszła do łazienki. Skorzystała z toalety i spojrzała ukradkiem w lustro. Krzyknęła. Była pewna, że Klaus ją usłyszał. Zobaczyła, że na czole ma zaschniętą krew. Dotknęła włosów wyżej i poczuła też już zaschły płyn. Była rozczochrana. Pod oczami było widać szare smugi. Rozmazała się… Usłyszała ciche pukanie do drzwi.
- Katherine, wszystko w porządku?
- Czemu nie powiedziałeś mi, że wyglądam tak strasznie?! – wydarła się przez drzwi i otwarła je oburzona.
         Pierwotny jedynie spuścił głowę i zachichotał. Później spojrzał na nią z uśmiechem na twarzy.
- Dla mnie jesteś piękna nawet w takim stanie – powiedział.
         Katherine czuła, jak krew napływa do jej twarzy. Czyżby się zarumieniła przez taki komplement? Uśmiechnęła się i spojrzała na niego.
- Naprawdę?
- Naprawdę – potwierdził i pocałował ją w czoło.
         Zdziwiła się tym gestem i ukazaniem uczuć.
- Nigdy więcej tak mnie nie strasz, rozumiesz? – szepnął jej do ucha. – Bałem się o ciebie…
- Rozumiem.. Nigdy więcej skakania jako człowiek ze schodów w korkach – uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Zadzwonię do Elijah i Toby’ego.
- Dobrze – posłała mu ostatnie spojrzenie i znów zamknęła się w łazience.
         Znów spojrzała w lustro i zobaczyła swoje odbicie. Nie zmieniło się, nadal była rozmazana i rozczochrana. Dziwiło ją, że w takim stanie podoba się Klausowi. Przecież on mógł znaleźć sobie inną i przemienić ją. A jednak wybrał ją. Tą, którą kiedyś ścigał. Tą, której nikt nie lubi. A on jest z nią. Mówi jej, że jest piękna… Katherine mimowolnie uśmiechnęła się sama do siebie. Czyżby ma być szczęśliwa?
         Wzięła szybki prysznic, wysuszyła włosy i pomalowała się tak jak zawsze. Czuła się już lepiej. Ból głowy ustał, a z nogą było wszystko porządku, tak jakby nic się nie stało. Zeszła powoli na dół, nie omijając żadnego stopnia i patrząc pod nogi. W salonie zastała Klausa i Toby’ego.
- Jak się czujesz? – zapytał Nowicjusz, gdy tylko zauważył Katherine.
         Wstał z miejsca i zrobił krok w jej stronę. Przyjrzał jej się uważnie.
- Dobrze. Nie musiałeś wychodzić…
- Nie chciałem zrobić ci..
- Krzywdy? Nie zrobiłbyś tego, jeśli do mnie coś czujesz. Nawet jak to nie jest miłość to może przyjaźń.
- Nie wiem co bym zrobił. Nie umiem się opanować jeszcze. Dlatego pójdę z Elijah dzisiaj. Może mnie nauczy?
- Powinien – powiedziała z nadzieją. – Dobrze by ci to zrobiło. Toby.
- Tak? – spojrzał na nią smutnym spojrzeniem. Czuł, że Katherine się zawiodła na nim. Ale czy tak było?
- Wiedz, że niezależnie od tego co się stanie, wierzę w ciebie – spojrzała mu głęboko w oczy. – Nie żałuję, że cię poznałam. Żałuję, że zdradziłam Klausa z tobą i że nie dałam ci szansy na ludzkie życie, którego ja kiedyś pragnęłam.
         I co Toby miał powiedzieć? Za to Klaus przyglądał się tej scenie.
- Ja żałuję, że narobiłem ci tylu kłopotu. Nie wiedziałem, że to tak się może skończyć. Ale zdarza się…
- Zdarza się… - powtórzyła głucho. – Dobra, nie czas na wyznania. Szykuj się na wyjście.
         Toby uniósł brew do góry.
- Jestem gotowy…
- Nie mów mi, że zamierzasz wyjść w tej bluzie!? Nie ma mowy. Pokazuj mi swoją szafę.
         Nowicjusz spojrzał na Klausa błagalnym wzrokiem, a ten uśmiechnął się tylko i wzruszył ramionami. Toby nie mając innego wyjścia, zaprowadził Kath do swojego pokoju. Pomieszczenie było duże. Ściany były kolory błękitu, co pasowało do drewna, z którego wykonane były meble. Łóżko było pościelone, a w pokoju panował idealny porządek. Jest to rzadko spotykane u chłopaków.
- Ładnie tutaj, taki porządek - oświadczyła Katherine, przekraczając próg. Uświadomiła sobie, że jest w jego pokoju po raz pierwszy.
- Hmm.. Dzięki – odparł i wskazał jej szafę, w której trzymał swoje ubrania.
         Kiedy otworzyła szafę, zmieniła zdanie, co do porządku. Ubrania były poupychane wszędzie. Część z nich wyleciała z niej. Widać było wszystkie rzeczy na raz. Spodnie, dresy, bluzy, bluzki, a nawet skarpetki.
- Cofam, to co powiedziałam o porządku.
         Toby spuścił głowę i zachichotał.
- Nie miałem, kiedy zrobić porządku…
- A osobnej szuflady do skarpetek nie masz? Albo pralki? – jej twarz wykrzywił grymas i sięgnęła dwoma palcami po jedną z brudnych skarpetek. Od razu wrzuciła ją z powrotem. – Ble… Zróbmy tak. Będę się pytała, czy masz daną rzecz, bo nie zamierzam tego w tym bałaganie szukać.
- Dobra – zgodził się.
         Nowicjusz skończył na tym, mając na sobie ciemny T-shirt, stylowe dżinsy, nowe buty i skórzaną kurtkę.
- Teraz możesz iść – oznajmiła zadowolona z siebie Katherine. – Jakbym miała następnym razem pomóc ci się ubrać, zrób porządek – uśmiechnęła się przelotnie.
- Dzięki, Kath.
- Nie ma sprawy. Za ile Elijah przyjdzie?
         Toby spojrzał na zegarek na swoim prawym nadgarstku.
- Dziesięć minut – westchnął.
- To nie jest randka, Toby. Nie denerwuj się – powiedziała, wychodząc z pokoju. – Idziesz?
- Pewnie – i tak zrobił.
         Zeszli na dół do salonu, gdzie Klaus nadal siedział wygodnie z jednym z foteli. W prawej ręce trzymał szklankę z krwią.
- Nie masz nic przeciwko, że się poczęstowałem, prawda? – zaczął Klaus.
- Nie – odparł Toby.
         Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Klaus wstał i poszedł otworzyć.
- Katherine zaproś Elijah do środka! – krzyknął pierwotny z przedsionka.
- Elijah, wejdź! – powiedziała.
         Kilka sekund później w salonie było już dwóch pierwotnych. Elijah – ubrany w to, co zawsze, czyli garnitur i Klaus. Toby zmierzył Elijah wzrokiem. Z jego twarzy nie dało się odczytać, czy się boi, czy może jest zadowolony.
- Jestem Toby – przedstawił się i wyciągnął rękę w jego stronę.
- Elijah. Niklaus o tobie dużo mówił – powiedział i uścisnął jego dłoń. – Słyszałem, że trudno ci się opanować.
- Tak. Ale to chyba nie jest dziwne, skoro jestem nowy…
- Nie każdy nowy wampir ma trudności z opanowaniem. Niektórzy umieją się opanować głód po jednym dniu. Chodźmy już – dodał, kierując się w stronę wyjścia.
         Toby nic nie powiedział tylko wyszedł za nim.
- A tak zmieniając temat, posprzątałem po śniadaniu u nas w pokoju – zaczął Klaus, wyraźnie zadowolony z siebie.
- Klaus… - podeszła do niego i złożyła na jego ustach namiętny pocałunek. – To była nagroda. 


______________

Wiem, że długo musieliście czekać i bardzo za to przepraszam... :/ 
Mam nadzieję, że wynagrodziłam to tym rozdziałem, choć nie jest taki ciekawy, jakbym chciała. 
A tak na temat ostatniego odcinka: dużo Steleny <3 i Kol.... <3 <3 Bosze, jak ja za nim tęskniłam.. Dzięki Paul :3 
 Teraz mam cały tydzień wolny, więc spróbuję dodać nowy rozdział o Kath i Kolu jak najwcześniej :3
Zapraszam też na bloga, na którym dodaję recenzje książek :D Mam nadzieję, że wpadniecie. Dopiero zaczynamy ;) 
Pozdrawiam! :D